niedziela, 27 kwietnia 2008

Już piszę!
W Miszkolcu w sumie bez zmian - wiosna w pełni, chociaż w Polsce do temperatury 25 stopni Celsjusza przyzwyczaja nas prędzej lato niż wiosna, ale kalendarz krzyczy o wiośnie, no to się tego trzymajmy.

Jako że choroba powoli mi odpuszcza - ooo! właśnie już wiem o czym napiszę! Z Belgradu wróciliśmy, jak to Qbek mówi, kompletnie styrani. A w dodatku pociąg miał półgodzinne opóźnienie w Budapeszcie, przez co skomplikował nam się powrót, ale nie o to, nie o to. Prosto z pociągu w Miszkolcu udaliśmy się na wykład..zmęczeni, śmierdzący i śpiący - brzmi jak opis pielgrzyma, ale oni jeszcze śpiewają. No i wtedy się zaczęło... powoli zacząłem odczuwać skutki jazdy pociągiem z przeciągami no i co tu dużo mówić chłodzenie się lodami w Belgradzie też mogło dorzucić swoje trzy grosze. Kompletnie mnie wzięło, co jak zwyczaj nakazuje zignorowałem... aż do wtorku - bo po wykładzie poszliśmy z Ferencem do lekarza w kampusie - podobno wyglądałem jak Czesio z "Włatcuf Móch". A w kampusie okazało się że lekarz zna się tylko na leczeniu studentów po imprezach - tu pierwsze zaskoczenie podobno da się to leczyć ;) Pojechaliśmy zatem do centrum, gdzie poczułem się niemal jak w Polsce. Lekarz, który pracował chyba 72 godziny z rzędu wyglądał gorzej niż my po serbskim weekendzie. Przepisał mi lekarstwa i skutki - pozytywne tym razem - daje się już zauważyć. No ale chorowanie wiąże się zwykle z poświęceniami i tak ni chu chu po alkoholu podczas zażywania antybiotyku i poprzez jakiś czas podobno też. A na Węgrzech kto nie pije, to tak jak i w Polsce teczkę swoją ma ;)

Dzisiaj pojechaliśmy na wieś - stąd tytuł posta - a konkretnie w miejsce zwane Baradla. W sumie nie ma tam nic oprócz naprawdę pięknych widoków no i słynnej jaskini, która nazywa się... - i tu kolejne zaskoczenie - Baradla ;) Jak to mówi ta polska, zdemoralizowana młodzież - "komercją wali na kilometr", betonowe ścieżki wewnątrz jaskini sprawiają, że daleko jej do moich ulubionych rumuńskich tworów krasowych, no ale ponieważ weszliśmy za darmo, to narzekać nie będę ;) Aa i tu ważny punkt programu, dziś (tzn. wczoraj, ale szczegółów się nie czepiajmy, dobrze?) zjedliśmy prawdziwy obiad.. i to o przyzwoitej porze - wielkie dzięki dla rodziców Ferenca, którzy nam to załatwili - podobno darmowy,ale coś mi się w to wierzyć nie chce, to i rekompensatę jakąś kwiatowo-winną dostarczyć powinniśmy.

Jeśli o rodzicach mowa, to od piątku mamy gości - przyjechali rodzice Tomka, z siostrą Julką. Babka - pyszna, tylko nie wiem co z tą obiecaną kiełbasą swojską, bo jakoś coś zginęła podobno... A walczyć o nią będę, bo na tym pseudo salami żołądek się rasuje...

Czytać, komentować i pozdrawiać! ;)

Ryś

aaa byłbym zapomniał - na picasie w folderze Miskolc są zdjęcia z ostatniej wycieczki, a na mojej angielskiej stronie - dłuższa relacja z Belgradu - kto chce niech czyta, bo nie wiem kiedy przetłumaczę...

aaa2 - egzamin mamy w poniedziałek, zatem proszę trzymać wiadomo co.. ;) nie, nie nos..

0 komentarze: